
Artur Gadowski chciał mieć siłę, by wstrzymać łzy i znów i dotknąć gwiazd. Po trzech dekadach słowa tej piosenki wciąż chwytają za serce. Być może bardziej niż w chwili, gdy powstały. Mogliby je bowiem zanucić sąsiedzi zza wschodniej granicy, którzy wciąż stawiają opór rosyjskiej agresji. Polska stała się dla nich bezpieczną przystanią. Również nasz niewielki Rypin. Uchodźcy znaleźli tu spokój, a i sami mieszkańcy – dzięki organizowanym zajęciom – mogą zapomnieć o niepokojach obecnych czasów. Bo ludzie, nawet jeśli bardzo źle, potrzebują wsparcia, nadziei na lepsze jutro.
Wiosną 1989 roku, tuż przed rozpoczęciem transformacji systemowej w Polsce, Chłopcy z Placu Broni zarejestrowali swój sztandarowy protest song. Utwór idealnie wpisał się w ówczesny kontekst historyczny, w ten moment, gdy upadał komunizm, a nasz kraj odzyskiwał wymarzoną wolność. Bo przecież wszyscy ją kochamy i nie umiemy jej oddać. To uczucie znają także nasi wschodni sąsiedzi, dla których Rypiński Dom Kultury krótko po wybuchu wojny zorganizował koncert. Nie mogło na nim zabraknąć wspomnianego utworu, brawurowo odegranego przez lokalnych artystów. Zresztą, wszystkie włączone do programu utwory ilustrowały dramatyczną rzeczywistość: pełną obaw, rozterek i nostalgii. Te emocje pulsowały po sali widowiskowo-kinowej, w żółto-niebieskich barwach.
– Zorganizowaliśmy koncert charytatywny dla Ukrainy – mówi Paweł Manelski, p.o. dyrektora Rypińskiego Domu Kultury. – Ten występ miał dodać otuchy wszystkim, którzy musieli opuścić swój kraj. Zaprosiliśmy lokalnych artystów, w różnym wieku. Sala pękała w szwach. Był taki wzruszający moment, gdy ludzie śpiewali a capella razem z muzykami. To miało miejsce podczas wykonywania utworu Bajm, gdy leciały słowa: „Co mi panie dasz, w ten niepewny czas”. Ten moment chwytał za serce. Każdy zresztą pamięta, jaka atmosfera panowała tuż po wybuchu wojny.
Boję się, że świat złamie mi serce
Wielu miało nadzieję, że to tylko zły sen albo kolejny pokaz sił. Że skończy się na pogróżkach, a politycy dojdą do porozumienia, znajdą jakieś wyjście. Atmosfera jednak gęstniała z godziny na godzinę. Rosja zaatakowała Ukrainę 24 lutego 2022 roku, około 3 w nocy. Rankiem wszystkie media informowały już tylko o jednym. Sytuacja wywołała bolesne wspomnienia, zwłaszcza u najstarszego pokolenia, które dorastało podczas niemieckiej okupacji. Właśnie takie odczucia towarzyszyły seniorom z lokalnego Domu Pobytu.
– Temat wojny w Ukrainie jest żywy od momentu jej wybuchu po dziś – mówi Magdalena Lewandowska-Kieruj, kierowniczka Dziennego Domu Pobytu Senior+ w Rypinie. – Tuż przed 24 lutym 2022 roku w mediach pokazywano, jak ukraińska społeczność uczy się trzymać broń, jak walczyć, jak zadbać o swoje bezpieczeństwo w razie najazdu wroga. Seniorzy wtedy jeszcze mieli nadzieję, że wybuch wojny jest tylko iluzją. Nie wierzyli, że w XXI wieku ktoś może ot tak zaatakować inne państwo. Niestety, pod koniec lutego wszystko się zmieniło. Seniorzy z przerażeniem opowiadali o tym, co rozpoczęło się w Ukrainie w pierwszym dniu wojny. Od samego rana cały czas włączony telewizor, nieustanne modlitwy, rozmowy. Obawa, co będzie dalej. Wielu przecież – jako dzieci – przeżyło II wojnę światową. Doskonale więc zdawali sobie sprawę z tego, co może się wydarzyć. Złe wspomnienia wróciły. Niejednokrotnie widzieliśmy łzy w ich oczach. Przez kilka dni prowadziliśmy luźne zajęcia, ponieważ seniorzy mieli problem z koncentracją, było widać ogólne zdenerwowanie u każdego z nich. Nasi podopieczni zjednoczyli się z ukraińską ludnością, tworzyli kotyliony z barwami Ukrainy. Dom Pobytu stał się dla nich azylem. Nie byli w nim sami. Zawsze mogli podzielić się swoimi obawami z sąsiadem przy stoliku. We dwoje łatwiej dzielić to, co złe. Nie zostali sami ze swoimi myślami i strachem. My też staraliśmy się otoczyć ich opieką, wprowadziliśmy częstsze rozmowy z psychologiem. Dzięki takim spotkaniom trochę łatwiej było zaakceptować to, co działo się w tamtej chwili. Rozmowy o Ukrainie i tragedii jej mieszkańców oraz niezrozumienie istoty wojny do dziś dręczą seniorów. Oni cały czas żyją tymi wydarzeniami. Dzieci niektórych podopiecznych są w wojsku. Obawa, że nasz kraj przystąpi do wojny, że mogą tam zostać wysłani... to wszystko potęguje niepokój.
Podaj mi swoją dłoń
Polska stała się bezpieczną przystanią dla uciekających przed wojną ludzi. Nasi rodacy stanęli na wysokości zadania, a właściwie wyszli poza granice zadań przewidywanych w tego typu sytuacjach. Uchodźcy znaleźli schronienie nie tylko w ośrodkach pomocowych, ale również w prywatnych domach. Pomagała także społeczność Rypina.
– Tuż po wybuchu wojny do naszego miasta przyjechało około dwustu uchodźców – opowiada Paweł Manelski. – To były kobiety z dziećmi. Pracownicy Rypińskiego Domu Kultury mocno angażowali się w pomoc. Bezinteresownie, w trybie natychmiastowym. Poświęcali swój czas, także poza godzinami pracy. To był po prostu odruch serca, tak naturalny w zaistniałych okolicznościach. Byliśmy do dyspozycji, przynosiliśmy różne rzeczy: środki czystości, żywność. Nasza placówka ma na stanie samochód. Przewoziliśmy nim między innymi ubranka dla dzieci – do wyznaczonych miejsc, z których goście mogli pobierać potrzebne materiały. Uchodźcy spędzali z nami czas, choćby na organizowanych zajęciach. Tam nawiązaliśmy z nimi bliższe relacje. Oferowaliśmy im darmowe wejściówki do kina. Niektórzy wrócili już do siebie, bo byli z różnych zakątków Ukrainy. Część została, znalazła pracę i nieźle sobie radzi. Odwiedzają nas, korzystają z oferty ośrodka, kupują bilety na seanse. Gdy uciekali, mieli przy sobie tylko podręczne torby. W tamtym czasie w Rypinie mieszkali już Ukraińcy, którzy przyjechali tu kilka lat temu. Oni również zaangażowali się w pomoc. Jedna kobieta, Tatiana, pomagała w tłumaczeniu. Również jej syn, zwłaszcza podczas zajęć dla dzieci. Ci ludzie znaleźli się w sytuacji, o której my tylko czytaliśmy lub znaliśmy z opowieści dziadków. Nagle lądujesz w zupełnie obcym kraju, z innym językiem, z jedną torbą i dziećmi. I musisz sobie poradzić. Nic dziwnego, że uchodźcy początkowo byli wycofani. Ale po każdym kolejnym spotkaniu dystans się skracał. Zaczęli się przed nami otwierać. Dzieci coraz chętniej uczestniczyły w zajęciach, grały w piłkarzyki. Wszyscy poczuli się u nas bezpiecznie. Dom kultury był dla nich przyjaznym miejscem.
Znów dotknąć gwiazd
Tym wszystkim wydarzeniom przyglądał się Wawrzyniec Turowski – młody filmowiec, od niedawna także instruktor Rypińskiego Domu Kultury. Wiele takich chwil zarejestrował kamerą. A potem zmontował emocjonalny film, który uchwycił moment „pierwszej pomocy”.
– Mniej więcej miesiąc po wybuchu wojny miałem zaszczyt realizować film dokumentalny „Nadzieja w Nas”. Premiera miała miejsce w sali kinowo-widowiskowej, podczas uroczystej sesji Rady Miasta – mówi Wawrzyniec Turowski. – Tytułowa nadzieja towarzyszyła wszystkim, których miałem okazję poznać. Matki, babcie i dzieci, które znalazły schronienie w naszym mieście, mogły liczyć na pomoc żywnościową, odzieżową, mieszkalną. Niezwykle ważna okazała się także pomoc niematerialna; właśnie tak działały m.in. Rypiński Dom Kultury czy Urząd Miasta. W pierwszym z nich nasi przyjaciele z Ukrainy mogli choć na chwilę oderwać się od tematu wojny i uczestniczyć w zajęciach artystycznych. Tu znaleźli azyl. Wspólne rysowanki, wycinanki, przyozdabianie wielkanocnych jaj czy gry planszowe i piłkarzyki były dobrym pretekstem do rozmów. Goście opowiadali o sobie, o rodzinie, która została tam, gdzie toczą się walki. Wyjątkowe było to, że język nie stanowił problemu. Uchodźcy mówili po ukraińsku, rypinianie po polsku i każdy rozumiał drugą osobę; tak jakby bariera językowa nie istniała. Spotkania były bardzo ciepłe, towarzyszyły im wzruszania. Często byłem obok, z kamerą. Udało mi się udokumentować występ grupy gimnastycznej, prowadzonej przez Dorotę Kaliszewską w Zespole Szkól nr 1. W pokazie uczestniczyły dwie dziewczyny z Ukrainy, które wspólnie z regularnymi członkami stworzyły piękne przedstawienie. Występ został nagrodzony owacjami na stojąco. Wszyscy stali i bili brawo przez dłuższą chwilę. Myślę, że w tym momencie wielu miało ciarki na ciele i szklane oczy. To tylko kilka przykładów działań pomocowych oraz spotkań z uchodźcami, które na zawsze zapisały się w mojej pamięci. Mój film to trwałe świadectwo tego trudnego czasu.
Jakie słowa ukołyszą moją duszę
Tak, czas z pewnością był niełatwy. Z jednej strony ulga, że w Polsce, nie słychać odgłosu bomb, a jednocześnie obawa o bliskich, którzy zostali w Ukrainie, tęsknota za domem i życiem, które toczyło się zza Bugiem. Tam, w zaatakowanym kraju, wielu miało pracę, codzienne zajęcia. Tu musieli zaczynać od nowa. Dzięki życzliwości zastane okoliczności nie były aż tak bolesne.
– Przez trzy miesiące odbywała u nas staż Ukrainka – Julia. Kobieta ma ok. 54 lata – opowiada Magdalena Lewandowska-Kieruj. – W swoim kraju była cenioną pielęgniarką, pracowała w szpitalu. Niestety, u nas te kwalifikacje niewiele znaczyły; brak dobrej znajomości języka w mowie i piśmie uniemożliwił zatrudnienie w jej zawodzie. Tak właśnie Julia trafiła do Dziennego Domu Senior+. Na początku mieliśmy obawy, czy będziemy umieli się z nią porozumieć. Nie znaliśmy języka. Ale się udało! Czego nie powiedzieliśmy, to narysowaliśmy, pokazaliśmy. A po kilku dniach już wszyscy porozumiewali się ze sobą w miarę płynnie. Cieszyło nas to, bo Julia czuła się u nas naprawdę dobrze. Pracowita, konkretna kobieta, która chciała trzymać wszystko twardą ręką. Bardzo tęskniła za swoim krajem. Często po wyjeździe seniorów słuchaliśmy jej opowieści o rodzinnych stronach, o tradycjach, pracy. Julia pochodziła z Charkowa, a więc z miejsca, gdzie toczyły się jedne z najcięższych walk. Opowiadała o strzałach i bombardowaniu, o hałasie, chaosie i ciemnościach, jakie wtedy panowały. Uciekała z jedną torbą ubrań i psem pod pachą. Jej brat zginął w rosyjskim bombardowaniu, reszta rodziny została. Nie chciała uciekać. W Ukrainie została jej córka, z którą starała się kontaktować jak najczęściej. Gdy w telewizji mówiono o kolejnych atakach lotniczych na Ukrainę, bała się o swoich najbliższych. Nie rozumiała ich decyzji o pozostaniu tam. Może dlatego zostali, bo mieszkali w troszkę „bezpieczniejszej” części kraju. Julia wielokrotnie mówiła, że marzy o powrocie do swojego domu. Jej relacje z seniorami były bardzo serdeczne. Chętnie z nimi rozmawiała, choć sama miała niewiele, dzieliła się z innymi. To chwytało za serce.
Jutro dla mnie to już przyszłość
Sala widowiskowo-kinowa oraz Dzienny Dom Pobytu Senior+ to inwestycje z dofinansowaniem unijnym. Pierwszą z nich oszacowano na 4,6 mln zł. Rypiński Dom Kultury otrzymał na ten cel 2 mln z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Kujawsko-Pomorskiego na lata 2014-2020. Brakującą kwotę wyłożyło miasto. Zmodernizowany obiekt oddano do użytku w sierpniu 2018 roku. W kolejnym – 2019 – również ze środków unijnych (ok. 630 tys. zł) wyremontowano plac przed budynkiem. Nasz powiat z kolei pozyskał 1,7 mln zł z RPO na rozbudowę Dziennego Dom Pobytu Senior+ (i dodatkowo 300 tys. zł z rządowego projektu „Senior+”). To była pierwsza tego typu placówka w powiecie rypińskim. Otwarto ją w sierpniu 2021 roku. Uchodźcy, którzy mieli okazję przebywać w tych ośrodkach, wierzą, że ich kraj też wkrótce dołączy do Unii Europejskiej. I że kiedyś ukraińskie samorządy będą mogły realizować projekty z podobnym wsparciem.
Po dotacjach z RPO i Ministerstwa Kultury frekwencja w kinie wzrosła praktycznie o sto procent. Niestety, zaledwie półtora roku po modernizacji świat zatrzymała pandemia. Tętniący życiem ośrodek nagle opustoszał. Działalność przeniesiono do internetu. Sala widowiskowa symbolicznie połączyła instytucję z mieszkańcami. To właśnie w niej pracownicy nagrywali filmy, które udostępniali na Facebooku. Te wirtualne występy wywoływały śmiech u odbiorcy – tak potrzebny w mrocznych czasach. Uśmiechy pojawiały się także na twarzach uchodźców, którzy w kinie mogli na moment zapomnieć o swoich zmartwieniach.
Wawrzyniec Turowski też lubi pracować w otoczeniu pilastrów i lamp ośrodka. Znajduje tu inspiracje dla swoich projektów. A te zyskują rozgłos nie tylko wśród lokalnej społeczności. Od maja 2017 do sierpnia 2023 roku artysta był finalistą około stu festiwali filmów niezależnych w Polsce i za granicą. Na tych imprezach prezentowano 30 prac jego autorstwa. Na wielu otrzymał nagrody. Jego montaże pokazywano m.in. w USA, Kanadzie, Hiszpanii, Korei Południowej, Kolumbii, Nigerii, Turcji, Indiach czy Iranie.
– Sala kinowo-widowiskowa jest bardzo reprezentacyjna, zachowano dawnego ducha, ale w nowym i estetycznym stylu – mówi Wawrzyniec. – Służy ona nie tylko do seansów filmowych i wydarzeń kulturalnych, jest również świetnym miejscem do nagrywania filmów. Dobrze dobrane kolory i oświetlenie sprawdzają się podczas zdjęć. Zarejestrowałem w niej część teledysku z Weroniką Wierzbowską, a potem fragment filmu z zespołem Korniki. Od jakiegoś czasu prowadzę tu warsztaty filmowe. Montowałem na nich materiały z dziećmi. To tu czarodziejski fortepian „porywał” pianistę i widzów koncertu, których grali uczestnicy zajęć. To tu bohaterowie szukali swojego przyjaciela, a innym razem grali aktorów teatralnych. Będę wykorzystywał to lokum na kolejnych warsztatach i przy następnych projektach. To miejsce jest wizytówką Rypina.
– Może w przyszłości zorganizujemy tu wydarzenia artystyczne z obowiązkowym strojem galowym. Tak, by poczuć klimat filharmonii lub opery – dodaje Paweł Manelski. – W Rypinie mamy przecież chór i orkiestrę. Już zresztą zorganizowaliśmy ich wspólny koncert. Można pójść dalej i nadać takim występom prestiżową rangę. Spory potencjał ma też plac przed ośrodkiem. Mogliby występować tam różni muzycy: spontanicznie, bez fajerwerków. Po prostu podłączają się do kolumny i grają. To powszechne zjawisko w dużych miastach.
Spróbuj uczynić gest
Również Dzienny Dom Pobytu Senior+ pomógł przetrwać trudne chwile. Podopieczni najpierw trafili na pandemię, a właśnie ich grupa wiekowa była najbardziej narażona na powikłania oraz śmierć. Kiedy wydawało się, że sytuacja zmierza ku lepszemu, świat stanął przed kolejnym wyzwaniem. Wybuch wojny w Ukrainie wywołał nowe obawy. Mimo to seniorzy chwytają każdy dzień. Cieszą się życiem, drobnostkami, na które my przestaliśmy zwracać uwagę.
– Gdy otwierano placówkę, wiedziałam, że będzie ona ważnym miejscem dla seniorów, jednak nie spodziewałam się, że aż tak bardzo – mówi Magdalena Lewandowska-Kieruj. – Wielu z nich tu „rozkwitło”. Nasi podopieczni czują ogromną chęć bycia w pobliżu drugiego człowieka. Chcą być potrzebni, zauważeni i chciani! Dzienny Dom to miejsce, w którym mają przyjaciół, towarzyszy do rozmów, żartów, wspólnych zajęć a nawet sprzeczek. Tak, tak i takie się zdarzają. Atmosferę od czasu do czasu trzeba oczyścić. Jak w przedszkolu! Jednak seniorzy mówią tak o naszym Domu w pieszczotliwy sposób i nikt nie czuje się urażony. Mamy również pierwszą parę, która się tu utworzyła. Wspaniale patrzeć na szczęśliwych ludzi. Seniorzy uwielbiają uczestniczyć w zajęciach, mają mnóstwo pomysłów i energii. Sami mówią, że w domu z pewnością przybyłoby im lat. Dzięki uczestnictwu w zajęciach zatrzymują młodość na trochę dłużej. Po dwóch latach funkcjonowania widzimy, że takie miejsca są wybawieniem i tak naprawdę ratują im życie.
Pandemia, wojna… te wszystkie okoliczności uświadamiają, że jesteśmy tylko chwilą w czasie. I że nie warto tracić tego czasu na spory. Niekiedy wystarczy mały gest, by człowiek poczuł się szczęśliwy. To szczęście mogą w nas tchnąć najbardziej doświadczeni pokoleniowo ludzie. Kierowniczka Dziennego Domu Pobytu Senior+ przyznaje, że rozmowy z nimi to cenna lekcja życia. Zwłaszcza w niespokojnych czasach, w jakich dziś przyszło nam egzystować. Nadzieja po prostu jest w nas. W byciu dobrym człowiekiem.
– Można się od nich nauczyć szacunku do drugiej osoby, spokoju, opanowania, cierpliwości – podkreśla Magdalena Lewandowska-Kieruj. – Seniorzy pokazują nam, jakie wartości w życiu są najważniejsze, jak należy o nie dbać i je pielęgnować. Uczymy się doceniać to, co mamy, doceniamy każdy przeżyty dzień. Widzimy, jak ważne jest zdrowie! I co się dzieje, gdy go nie ma. Widzimy też, jak łatwo można je stracić, przegrać swoje życie. Na początku myślałam, że to my, pracownicy, jesteśmy dla seniorów. Mamy ich uczyć, pokazywać, tłumaczyć. Nic bardziej mylnego! To oni są dla nas. To my dzięki nim czerpiemy z życia to, co najlepsze. Chłoniemy ich wiedzę i mądrość. Ich problemy i trudne sytuacje są dla nas przestrogą, podpowiadają, jak postępować. Ich cenne doświadczenie życiowe wskazuje, jakim być, jak żyć, by móc każdego dnia spojrzeć w lustro i powiedzieć: jestem dobrym człowiekiem.
(MG), fot: Rypiński Dom Kultury, Dzienny Dom Pobyty Senior+ W Rypinie
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie