
Plotki, różne teorie i tajemnicze konsorcjum, niepewna sytuacja pracowników i rolnicy z małą nadzieją na odzyskanie pieniędzy za mleko, tak wygląda aktualna kondycja mleczarni
W piątek 20 lipca odbyło się walne zgromadzenie udziałowców spółdzielni, zamknięte dla mediów. Udało się nam jednak ustalić, że przegłosowano złożenie wniosku o upadłość ROTR-u. Wcześniej, w środę 18 lipca, został złożony wniosek o restrukturyzację mleczarni przygotowany przez nowy zarząd. Czy zostanie pozytywnie rozpatrzony przez wydział gospodarczy toruńskiego sądu, będzie wiadomo w tym tygodniu.
Walne zgromadzenie prowadził nowy przewodniczący rady nadzorczej, pełniący tę funkcję od 30 czerwca Krzysztof Malinowski.
– Zależy mi na przetrwaniu spółdzielni, obecnie odstawiam mleko do pośrednika, nie chcę wiązać się umową z inną mleczarnią, jeśli ROTR wznowi działalność, będę nadal tutaj sprzedawał surowiec. Mam sentyment do firmy, dziadek mojej żony ponad 80 lat temu pracował na jej podwaliny – mówił Krzysztof Malinowski, który nie był wcześniej członkiem rady nadzorczej.
– Na walnych zgromadzeniach prezes Mariusz Trojakowski uspokajał rolników, że panuje nad wszystkim. Teraz widzę, że trzeba było podjąć działanie restrukturyzacyjne wcześniej, przed utratą płynności finansowej spółdzielni – dodał Malinowski.
Mądrzy po szkodzie są również członkowie rady nadzorczej, którzy wierzyli byłemu prezesowi. W ciągu ostatnich czterech lat tylko raz jedna osoba zagłosowała przeciw przyjęciu kolejnych absolutoriów i sprawozdań finansowych.
Z prowadzonych przez nowy zarząd prób uratowania mleczarni poprzez pozyskanie podmiotów zewnętrznych jak dotąd nic nie wyszło. Prowadzone rozmowy z Polmlekiem, który przelał na konto spółdzielni 5 milionów złotych pożyczki na wypłaty dla rolników za surowiec, zostały zawieszone lub zerwane. Dlaczego tak się stało, do końca nie wiadomo. Polmlek i ROTR mają rozbieżne opinie w tej materii (będziemy tę sprawę wyjaśniać – red.).
Nadal nic nie wiadomo o zagadkowym konsorcjum, które miało przekazać 20 mln zł. Piątego lipca pieniądze miały znaleźć się na koncie spółdzielni, ale nie wpłynęły, potem okazało się, że kwota ma być płacona w ratach, ale nie jest. W dalszej perspektywie obiecywano na rozwój zakładu 40-60 mln zł. Przedstawiciele inwestora obejrzeli hale produkcyjne, zapoznali się z dokumentami, zadeklarowali gruszki na wierzbie i nie ujawnili swojego mocodawcy. Gdyby nie tragiczne położenie dostawców i pracowników można by sytuację uznać za kabaretową.
Produkcja w mleczarni jest obecnie szczątkowa. Dla zewnętrznego odbiorcy są wędzone sery i w proszkowni przygotowywane mieszanki wg dostarczonych receptur. Jeśli chodzi o pracowników, wysłano na urlop, kogo się dało. Wiceprezes Jacek Smoliński, pełniący tę funkcję od 5 lat, nie uchyla się od odpowiedzialności, włącznie z karną.
– Z perspektywy czasu widzę, że wszystko stało się za późno. Wydawało mi się, że straty spółdzielni uda się odrobić, tak się już wcześniej zdarzało. W mleczarstwie jest raz górka, raz dołek, teraz widzę, że pewne rzeczy zostały przegapione, zagrożenia okazały się większe niż przewidywaliśmy – mówi Smoliński.
Do sprawy będziemy nadal powracać.
Tekst i fot. Jolanta
Dołęgowska
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie