
Proboszcz parafii św. Katarzyny w Radzikach Dużych jest lubianym i szanowanym duchownym. Kocha ludzi, jeśli może stara się im pomagać. Użycza salki przy plebanii na spotkania AA albo na imprezy organizowane przez seniorów. Teraz zmaga się z ogromnym cierpieniem. Zaraził się koronawirusem, ale to nie choroba jest przyczyną jego udręki.
24 września na facebookowej stronie parafii ukazało się oświadczenie księdza Jacka, wskazujące na dużą odwagę proboszcza. W dobie pandemii ludzie niejednokrotnie obawiają się przyznać do zakażenia, lękając się alienacji i stygmatyzacji.
– 24 września otrzymałem informację z sanepidu z Rypina o tym, że zostałem zakażony koronawirusem SARS-CoV-2. Od dwóch tygodni miałem widoczne oznaki rozwijającej się choroby, ale trwałem w przekonaniu, że to tylko zakażenie grypopodobne i po teleporadzie lekarskiej leczyłem je antybiotykiem. Niestety, już przenosiłem wirusa na domowników i być może inne spotkane osoby. Z całą pewnością zakaziłem 70-letniego człowieka – p. Wojciecha, który nieprzerwanie przebywał od początku marca na plebanii, zabrany z DPS-u, aby go chronić przed zakażeniem. Nie utrzymywał kontaktów ze światem zewnętrznym, to ja byłem jedynym łącznikiem, który ostatecznie przyniósł koronawirusa do plebanii. Obecnie p. Wojciech przebywa w stanie krytycznym na oddziale Szpitala Zakaźnego w Toruniu. Mam poczucie winy, bo pomimo moich starań, aby zachowywać dystans, nosić na twarzy maseczkę, stosować dezynfekcję, to zostałem zakażony i zaraziłem człowieka, który obdarzył mnie swoim zaufaniem. Dla jednych choroba oznacza podwyższoną temperaturę ciała, kaszel, utratę węchu i smaku, a dla innych gwałtowną infekcję płuc i walkę o każdy oddech, a w konsekwencji śmierć – czytamy w oświadczeniu.
– Wcześniej parafia funkcjonowała w reżimie sanitarnym przez pół roku. Odprawiałem msze św., prowadziłem pogrzeby, błogosławiłem śluby, chrzciłem dzieci, jeździłem sporadycznie do chorych. Do zakażenia doszło dopiero po powrocie z wakacji do szkoły. Choroba jest śmiertelnie niebezpieczna. Lekceważenie zasad bezpieczeństwa sanitarnego jest wyrazem skrajnej głupoty i brakiem szacunku dla życia ludzkiego. Nikt nie ma prawa decydować o życiu bądź śmierci innych ludzi. Dlatego proszę o rozsądek wszystkich, którzy wiedzą, że życie jest najcenniejszym darem Boga – brzmi dalszy ciąg wpisu księdza Jacka.
Pozostający w izolacji duchowny niedzielne kazanie zamieścił również na Facebooku.
– Nic nie mogę zmienić. Cofnąć czasu. Zmotywować siebie bardziej do systematycznej troski o ochronę. Zabezpieczyć dom przed przenikaniem śmiertelnego niebezpieczeństwa. To już było. Mam pozytywny wynik na obecność koronawirusa. Ale pewnie nie wiedziałbym o tym, gdyby nie badanie, wykonane najpierw dla p. Wojciecha, pensjonariusza DPS-u, który nieprzerwanie mieszka na plebanii od początku marca br. Wiosną, na początku pandemii, zrobiłem tak, w przekonaniu, że ochronię go przed niebezpieczeństwem zakażenia. Kiedy teraz wiozłem p. Wojciecha na pogotowie i widziałem, jak trudno mu oddychać, nie podejrzewałem jeszcze, że został przeze mnie zakażony. Koronawirus w jego organizmie już się namnażał. Dziś leży zaintubowany na oddziale zakaźnym, a dyżurna p. lekarz mówi przez telefon, że to stan krytyczny. On tak kochał życie, cieszył się ładną pogodą, troszczył o rośliny i zwierzęta. Kochał ludzi. Towarzyszył osobom, które przeżywały śmierć swoich bliskich. Widząc ich rozpacz, mówił: „Jeślibym mógł, oddałbym swoje życie w zamian, abyś tak nie płakała”. To niezwykle wrażliwy człowiek – pisał ksiądz Jacek.
– I znów powraca myśl, że nic nie mogę w tej sytuacji zmienić. Wyrzuty sumienia każą mi jednak krzyczeć: „Ludzie opamiętajcie się, póki jeszcze macie czas!” Choroba zabija najsłabszych, których przecież kochacie. Niewyobrażalne cierpienie i samotność poprzedza ich śmierć. Ale to my, zdrowi, silni, sprowadzamy na nich to nieszczęście. Zakażenie jest wynikiem naszej nieostrożności i częstej obawy, aby nie narazić się na śmieszność w oczach innych. Ceną za brak maseczki, albo maseczkę zsuniętą na brodę i „bohaterskie” pokrzykiwanie, że „Nie wierzę w wirusa, albo się go nie boję”, jest śmierć naszych bliskich. Tylko tyle jest warte dla nas życie ludzkie? Nie wystarczy mówić: „Nie chciałem. To nie przeze mnie. I tak by się to mogło stać”, kiedy zaniedbałeś podstawowe środki ostrożności! Nie chroniłeś siebie i zaraziłeś innych. To twoja, moja odpowiedzialność za ich śmierć. I nie usprawiedliwiaj się: „Na inne choroby umiera więcej ludzi”, bo w tym przypadku twoja wygoda dopomogła w rozprzestrzenianiu się zarazy.
W przeznaczonym na najbliższą niedzielę fragmencie Ewangelii, Jezus wyraża pragnie, abyśmy czynili wolę Boga Ojca, a nie tylko ją deklarowali. A Jego wolą jest to, aby każdy człowiek żył! Nie możemy tylko popierać życia, ale je bronić dostępnymi środkami i o każde życie troszczyć się do końca! Nikt z nas nie może wydawać wyroku śmierci na swoich braci – przekonywał ksiądz Jacek.
– Od dawna wiedziałem, że jako alergik jestem szczególnie narażony na zakażenie koronawirusem. Nie używałem jednak maseczki w klasie, podczas lekcji. Mój organizm łatwo przyswoił wirusa. Ja przeszedłem zakażenie łagodnie. Organizm p. Wojciecha nie był w stanie zwalczyć zagrożenia. Umiera na COVID-19, a nie choroby współistniejące. Mój brak rozsądku sprowadził na niego śmierć! Wybaczcie mi wszyscy, którzy go kochacie. Wybaczcie, jeśli potraficie. Ja będę musiał z tym żyć – napisał proboszcz.
Pod oboma wpisami rozgorzała dyskusja. Jedni życzyli księdzu i panu Wojciechowi zdrowia, inni snują różne teorie na temat koronawirusa. Bez względu na to, czy się to komuś podoba, czy nie, należy stosować się do obowiązujących zasad: zachowania dystansu społecznego, zasłaniania ust i nosa w pomieszczeniach zamkniętych lub wtedy, gdy nie można utrzymać co najmniej 1,5 -metrowej odległości, mycia i dezynfekcji rąk.
W nocy z 26 na 27 września pan Wojciech umarł na oddziale zakaźnym Szpitala Bielańskiego w Toruniu.
– Podawano leki pobudzające organizm do zmagania z wirusem, ale w ostatnich dniach zabrakło respiratora odciążającego płuca. Miejsce w sali covidowej na Bielanach zostało przyznane 35-letniej zakażonej kobiecie. Pani doktor łamiącym się głosem poinformowała nas o tak podjętej przez lekarzy decyzji. Pan Wojciech odchodził w samotności i niewyobrażalnym cierpieniu. Nikt z nas nie mógł mu w tym towarzyszyć. Teraz jest przygotowywana ceremonia pogrzebowa. Firma obsługująca pochówek zabierze ciało z prosektorium szpitalnego i zgodnie z wytycznymi sanepidu owinie w płótno nasączone środkami wirusobójczymi i złoży do trumny, która po zamknięciu będzie zdezynfekowana na zewnątrz. Pan Wojciech nie będzie ubierany, układany, retuszowany. Jak biblijny Hiob, który mówił: „Nagi przyszedłem na ten świat, nagi odejdę”, w koszuli szpitalnej zostanie złożony przy rodzicach do poświęconej ziemi. Nie będziemy mogli być na pogrzebie, bo nasza izolacja kończy się w czwartek, a przepisy mówią o jak najszybszym pochówku. Będziemy mogli tylko modlić się i płakać po stracie przyjaciela – informuje parafia św. Katarzyny w Radzikach Dużych.
Tekst i fot. (jd)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ksiądz Jacek to osoba która lubi i szanuje ludzi , zawsze pomaga i jest z tymi którym tej pomocy potrzebują dlatego też łączymy się z nim w tym trudnym czasie , w czasie pełnym smutku i refleksji .
Jasne, kto nie jest naiwny ten wie jaki jest ksiądz Jacek :)
nie kumam. najpierw x. zapewnia, że pieczołowicie zachowywał restrykcje sanitarne, potem wini siebie za nienoszenie maseczki w klasie, co według niego, było przyczyną "wchłonięcia" wirusa. x. Jacek przekręca słowa Jezusa, pozbawiając je nadprzyrodzoności. Mieć życie w sobie nie równia się żyć w sensie fizycznym, ale duchowym..nie będę się rozwodził.. Pytanie brzmi, po co zrobił z plebanii filię DPS? Chciał być Samarytaninem, a został z wyrzutami sumienia..