
W 2010 roku do trzecioligowego wówczas Lecha Rypin dołączył 23-letni Szymon Moszczyński. Pomocnik zakotwiczył w klubie na dłużej, stając się jednym z kluczowych graczy. Specjalnie dla nas opowiada o latach spędzonych w Rypinie, szansach na awans do wyższej ligi oraz o przyszłości trenerskiej
– Siedem lat temu przychodziłeś do Lecha Rypin jako perspektywiczny pomocnik. Rypin miał być wówczas dla ciebie epizodem?
– W 2010 roku przerwałem studia w Poznaniu i zacząłem nowy kierunek w Bydgoszczy. Nie wyobrażałem sobie życia bez piłki, a w Rypinie powstawała akurat bardzo dobra ekipa. Nie pomyliłem się z wyborem klubu, bo przeżyłem tutaj naprawdę piękne, sportowe chwile. Ułożyłem sobie też życie prywatne, poznałem moją żonę Kaśkę.
– Trafiłeś na historyczny moment dla naszego miasta. W sezonie 2011/2012 Lech wywalczył awans do drugiej ligi, miałeś okazję sprawdzić się na wysokim poziomie rozgrywkowym.
– Rzeczywiście, zagrałem wówczas w dziesięciu meczach rundy jesiennej drugiej ligi i była to duża przygoda. Potrafiliśmy pokonać takie ekipy jak: Rozwój Katowice czy Zagłębie Sosnowiec.
– Pomijając problemy finansowe klubu, mogliście powalczyć o awans do I ligi?
– W pewnym momencie prowadziliśmy w drugiej lidze. Ostatecznie jesień zakończyliśmy na piątej pozycji. Piłkarsko na pewno byliśmy mocni, a wyniki zbudowały świetną atmosferę. Czuliśmy euforię, że udaje nam się walczyć z dużymi firmami, mimo że jesteśmy z małego miasta. Nikt jednak nie mówił o awansie, bo z czasem zaczęło brakować pieniędzy.
– Dziś rozmawiamy w innych realiach. Lech to czwartoligowy zespół, choć pewnie z aspiracjami. Mówi się, że gracie najlepszą piłkę na tym poziomie rozgrywkowym.
– Też słyszałem takie opinie. Na pewno mamy potencjał, co kibice mogli zobaczyć w meczach, które rozgrywaliśmy na własnym boisku. Przy ul. Sportowej nie mamy problemów ze strzelaniem goli. Gorzej wyglądała nasza gra na wyjazdach, ale pracujemy nad tym, żeby wiosną przełamać złą passę. Bardzo ważna jest frekwencja na treningach, bo tylko poprzez regularne spotkania możemy wypracować jakieś schematy, rozwiązania taktyczne. Trener Paczkowski bardzo o to dba.
– Grając jako ofensywny pomocnik, masz komu puszczać prostopadłe piłki?
– Nie ukrywam, że jesienią najlepiej układała mi się współpraca z Martynem Trędewiczem, głównie dlatego, że znamy się już od kilku lat. Coraz lepiej rozumiem się z Kamilem Zielińskim i Markiem Magdzińskim. To młodzi i perspektywiczni piłkarze, z których Lech będzie miał jeszcze dużo pożytku.
– Skoro wspomniałeś o młodych piłkarzach, od pewnego czasu zajmujesz się trenowaniem juniorów starszych oraz pierwszej w historii Lecha sekcji dziewcząt. Myślisz o pracy trenerskiej na poważnie?
– Na razie traktuję to jako dodatkowe zajęcie. W wieku juniorskim nie zawsze wyniki są najważniejsze. Głównym celem jest wyrobienie w dzieciakach profesjonalnego podejścia do piłki. Trenując juniorów starszych, czasami miałem do dyspozycji czterech zawodników i musieli nas wspomagać młodsi gracze.
– U chłopaków brakowało motywacji?
– Juniorzy starsi to piłkarze mający 18 lub 19 lat. W tym wieku czasami ważniejsze jest wyjście na imprezę niż mecz czy trening. Na dziesięciu chłopaków, może trzech jest naprawdę zaangażowanych.
– Lewandowski, Milik czy nawet Listkowski nie działają na wyobraźnię?
W małych miastach nie widać perspektyw na światową karierę piłkarską. Może rzeczywiście przykład Marcina Listkowskiego zmieni to podejście wśród młodych chłopaków. Ważne jest też, żeby mieć kogoś, kto potrafi takiego juniora dobrze i mądrze poprowadzić.
– Ty miałeś taką osobę?
– Nie, ale miałem kilku niezłych trenerów. To oczywiste, że mając siedemnaście lat zastanawiałem się, czy wybrać imprezę, czy jednak pojechać na mecz. Raz zdecydowałem się na tę pierwszą opcję i później tego żałowałem.
– Dziewczyny są bardziej zdyscyplinowane?
– Mają podobne dylematy. Czasami wolą pójść na miasto z koleżankami, a treningi piłkarskie są dla nich rodzajem rozrywki. Mam jednak kilka dziewczyn, które spokojnie poradzą sobie na poziomie trzeciej ligi. Zimę poświęcamy na treningi, a potem będę oczekiwał, żeby moje podopieczne się określiły. Powtarzam im, że trenują dla siebie. Jeśli podejdą do tego na poważnie, mogą wiele osiągnąć. Wybór należy do nich.
– Wracają do piłki seniorskiej, jaki cel stawiacie sobie przed rundą wiosenną?
– Chcemy odrobić stratę do lidera i zrobić kibicom niespodziankę. Zimą gramy sparingi z silnymi rywalami, żeby sprawdzić, co jeszcze musimy poprawić. Pamiętajmy, że są to jedynie mecze towarzyskie, a naszą formę zweryfikuje dopiero liga. Wiadomo, że ewentualny awans wygeneruje większe koszty, bo trzecia liga skupia aż cztery województwa. Jako piłkarze musimy osiągnąć dobry wynik na boisku. Finansami zajmą się inni. Mogę powiedzieć dużymi literami, że awansując do trzeciej ligi, nie bylibyśmy spisani na straty.
– Ile lat jeszcze pograsz?
– Przykład Piotra Buchalskiego pokazuje, że nie ma co oglądać się na wiek. Piotr osiągnął życiową formę, strzela gole, trzyma grę obronną, jest jak terminator. Jeśli chodzi o mnie, wszystko zależy od zdrowia, ale daję sobie jeszcze przynajmniej pięć lat gry.
Rozmawiał i fot.
Tomasz Błaszkiewicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie