
Rypińska pracownia witraży działa nieprzerwanie od ponad 45 lat. Sztukę barwnych szkieł przybliża Bartosz Bednarski, współwłaściciel rodzinnego zakładu
– Historia pracowni sięga początków lat 70. Czy mógłby pan opowiedzieć o okolicznościach jej powstania?
– Pracownia rozpoczęła działalność dokładnie w 1972 roku, a założycielami byli moi rodzice – Andrzej i Elżbieta Bednarscy. Oboje ukończyli wydział sztuk pięknych na toruńskim UMK. Mama była grafikiem, tata zajmował się rzeźbą. Na studiach wspólnie uczęszczali na zajęcia fakultatywne z witrażu, prowadzone przez profesora Kwiatkowskiego. Po pewnym czasie otrzymali informację o nieszczęśliwym wypadku i śmierci swojego wykładowcy. W pracowni profesora przy ulicy Franciszkańskiej w Toruniu pozostały do ukończenia witraże. Ówczesny asystent zmarłego, wiedząc że moi rodzice uczęszczali na zajęcia, poprosił ich o dokończenie prac. Brak odpowiedniej wiedzy i fachowej literatury – jednym słowem stanęli przed wielkim wyzwaniem, ale podołali. Początki funkcjonowania pracowni w Rypinie były więc wyjątkowo trudne. Miejscem pracy była wówczas piwnica. W tamtym okresie brakowało również niezbędnych materiałów, zarówno ołowiu, jak i specjalistycznego szkła. Z czasem pojawiły się pierwsze zagraniczne wystawy, m.in. w Jugosławii, Paryżu czy Bazylei. Spartańskie warunki i wielki zapał do tworzenia wyjątkowych dzieł – tak w skrócie można podsumować historię powstania pracowni.
– Czym dla pana jest sztuka witrażu?
– Bardzo trudną i wymagającą dziedziną. Za każdym razem, realizując nowy projekt, człowiek uczy się czegoś nowego. Witraż to gra świateł, zmienia się o każdej porze dnia. Zrobienie dobrego wymaga sporo czasu, blisko 100 godzin wytężonej pracy przypada na metr kwadratowy witrażu. Jeżeli chodzi o polskie prace, nie są one na zbyt wysokim poziomie. Dobry witraż powinien być niezwykle skomplikowany. Im bardziej zaawansowany, z głębokim opracowaniem malarskim, tym bardziej efektowny. Najlepsze witraże są we Francji, Niemczech i Szwajcarii. Oczywiście warto wspomnieć nazwiska dwóch, najbardziej znanych polskich twórców – Mehoffera i Wyspiańskiego. Ich prace bez wątpienia zaliczane są do światowej czołówki.
– Jak wygląda praca z witrażem?
– Wszystko zaczyna się od ręcznie wykonanego (malowanego akwarelami) projektu w skali 1:10. Następnie wykonujemy jego kopie i za pomocą rzutników robimy rysunki w skali 1:1. Owe rysunki również są kopiowane w dwóch egzemplarzach. Jeden z brystoli jest cięty na szablony, które służą do wycinania odpowiednich elementów w szkle. Nasza pracownia specjalizuje się w opracowaniu malarskim. Na proces malowania witrażu składa się etap wykonania rysunku konturowego oraz proces utrwalania farby (wypalanie w temp. 650 stopni). Czynność ta powtarzana jest nawet sześciokrotnie, by uzyskać lepszy efekt. Generalnie malowanie witrażu polega na przysłanianiu farbą partii szkła, czego skutkiem jest odcięcie lub modyfikowanie światła przechodzącego przez witraż. Sam proces składania polega na scalaniu poszczególnych części za pomocą ołowianych dwuteowników, spajanych cyną, w celu usztywnienia konstrukcji. Od XIII wieku technologia witrażu nie uległa zmianie, pojawiły się jedynie piece elektryczne, służące utrwalaniu wspomnianych wcześniej farb. Istnieje jeszcze technika Tiffany’ego, polegająca na owijaniu każdego elementu ze szkła cienką taśmą miedzianą i łączeniu ich za pomocą cyny. Stosuje się taśmy różnych grubości. Przy użyciu specjalnych preparatów uzyskuje się odpowiedni odcień spoiny. Metoda Tiffany’ego sprawdza się przy tworzeniu lamp i innych artystycznych drobiazgów. Warto wspomnieć, że blisko 90 proc. wykorzystywanych przez naszą pracownię szkieł pochodzi ze Stanów Zjednoczonych i Niemiec. Ich ceny sięgają nawet tysiąca złotych za metr kwadratowy.
– Zapewne większość witraży z państwa pracowni znajduje się w obiektach sakralnych?
– Nasze witraże zdobią okna kościołów m.in. diecezji włocławskiej, płockiej, toruńskiej. Realizowaliśmy również projekty dla polskich świątyń w Londynie. Szczególnym miejscem, gdzie nasze witraże są doceniane, jest Szwajcaria. Przez wiele lat rodzice regularnie wystawiali się na targach i zdobywali nowe zlecenia. Wymagania Szwajcarów są najwyższe z możliwych. Warto wspomnieć o dziele Józefa Mehoffera we Fryburgu. Cykl witraży w tamtejszej katedrze świętego Mikołaja zapewnił artyście trwałe miejsce w historii sztuki. Wyjątkowe są również witraże gotyckie, które tworzą niezwykłą atmosferę. Jako pracownia przeprowadzamy także konserwacje. Jest to niezwykle skomplikowany proces. Demontując dany witraż otrzymujemy bowiem plątaninę ołowiu i szyb. Oczywiście wcześniej należy pamiętać o stosownej dokumentacji. Bywa, że podczas prac renowatorskich odnajdujemy w szkłach kule wystrzelone z broni podczas wojen, jeszcze z dawnych czasów. Osobiście uwielbiam tego typu wyzwania, można się wiele nauczyć.
– Czy sztuka witrażu jest popularna?
– Niestety nie, w Polsce kojarzy się tylko z kościołem. Na zachodzie nie jest to takie jednoznaczne. Przeglądając czasopisma wnętrzarskie, trudno dostrzec witraż. Wyczuwam brak pomysłu architektów na jego ulokowanie w nowoczesnych projektach. Przykład łódzkich kamienic z XIX wieku stanowi dowód, jak niegdyś potrafiono wykorzystać witraż w budynkach mieszkalnych.
– Jest temat, który szczególnie gości na państwa witrażach?
– Wszystko zależy od zleceniodawcy. W przypadku kościołów są to motywy sakralne. Postać papieża Jana Pawła II dość często gościła w naszych pracach. Moda ma wpływ również na witraż. Bywa, że jako wykonawca sugerujemy pewne zmiany, które należałoby wprowadzić dla dobra projektu.
– Tworzenie witraży zarezerwowane jest tylko dla profesjonalistów?
– Zdecydowanie tak, gdyż cała technologia jest dość skomplikowana. Trzeba przede wszystkim potrafić projektować witraż. Jest wiele ograniczeń, które na tym etapie należy uwzględnić. Dlatego dość często spotykam się z nieprofesjonalnymi pracami. Niewłaściwy podział, zła kompozycja to dowód na brak doświadczenia i talentu w danej dziedzinie. Pamiętajmy, że zawody plastyczne należą to trudnych. W mojej ocenie, w naszym kraju na odpowiednio wysokim poziomie jest pięć pracowni. Są to niewielkie studia, m.in. w Krakowie i Wrocławiu. W przyszłości technologia druku przestrzennego może okazać się zabójcza dla tradycyjnej metody wykonywania witrażu. Zakres materiałów, z których możemy drukować 3D zwiększa się bowiem z roku na rok.
– Długa jest lista miast, w których można spotkać dzieła z rypińskiej pracowni?
– W ciągu tych 45 lat działania pracowni zrealizowaliśmy ponad 100 projektów sakralnych. Głównie na terenie Polski. W przypadku zagranicznych realizacji mamy do czynienia z bardziej prywatnymi i mniejszymi przedsięwzięciami. Wcześniej wspomniałem o szwajcarskich i londyńskich projektach, które powstały w naszej pracowni.
– Z których witraży jesteście szczególnie dumni?
– Dotyczy to nowych projektów, które z racji doświadczenia są bardziej dopracowane. Stawiamy sobie poprzeczkę coraz wyżej. Wiele pozytywnych emocji wśród mieszkańców Rypina wywołuje nasz witraż w kościele parafii św. Stanisława Kostki. Wbrew pozorom to prosty witraż. Pewne komplikacje spowodowane były jedynie wielkością projektu. Taki metraż w jednym oknie jest rzadko spotykany. Często podróżuję po Europie i przyznam, że nawet największe francuskie katedry nie mają tej wielkości witraży. Dlatego jego realizacja była nie lada wyzwaniem dla naszej pracowni.
Rozmawiał:
Adam Wojtalewicz
fot. nadesłane
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie