Reklama

Martyna Bunda o trudnych tematach

Tygodnik CRY
10/05/2023 13:56

Dziennikarka i pisarka Martyna Bunda gościła w poniedziałek 24 kwietnia w Miejsko-Powiatowej Bibliotece Publicznej w Rypinie, aby opowiedzieć o ważnych momentach w swoim życiu i o najnowszej powieści „Podwilcze”.

Dzieciństwo i lata nauki w liceum spędziła w Kartuzach na Kaszubach. Skończyła studia w instytucie polityki społecznej na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od wielu lat związana jest z tygodnikiem „Polityka”, gdzie przez jakiś czas kierowała działem krajowym. Obecnie mieszka na wsi pod Poznaniem.

Martyna Bunda wydała dotąd trzy książki: „Nieczułość”, „Kot niebieski” i „Podwilcze”, które jest opowieścią o głębi ludzkiej psychiki, pożądaniu, odkrywaniu swojej tożsamości, ale też o miłości do sztuki i sznaucerów olbrzymich.

Być może Martyna Bunda nie zostałaby pisarką, gdyby jej przełożona nie postanowiła zrezygnować z kierowaniem działem krajowym w „Polityce”.

– W tygodniku, w którym jestem dziennikarką od wielu lat, nastąpiła zmiana pokoleniowa. Szefowa, która stworzyła dział, przyjęła nas wszystkich do pracy, poczuła się zmęczona i przytłoczona jego kierowaniem. Uznała, że chciałaby zmiany na tym stanowisku. My, jako zespół, stwierdziliśmy z przerażeniem że przyjdzie ktoś z zewnątrz i zacznie swoje rządy. Postanowiliśmy, że wybierzemy kogoś z nas. Padło na mnie. Praca na tym stanowisku polega na tym, że tam zwykle nikogo nie ma i czeka się na teksty kolegów. Miałam dużo czasu, więc zaczęłam tworzyć fikcję opartą na dziesiątkach losów ludzkich. Mając za sobą 3/4 książki zdałam sobie sprawę, że piszę historię własnej rodziny. Opowieść zawarta w „Nieczułości” dzieje się na Kaszubach i dotyczy sióstr mojej babci – mówiła literatka o swojej debiutanckiej książce.

Według Martyny Bundy pisanie powieści jest dziwnym procesem. To łowienie przeczuć. Na początku nie bardzo wiadomo co powstanie, ale jak dzieło zaczyna nabierać kształtu to rolą twórcy jest porządkowanie całości. Dziennikarstwo, które autorka uprawiała przez wiele lat i które polegało na szukaniu tematów uniwersalnych jej w tym pomogło.

– Jechałam do jakiejś miejscowości i musiałam znaleźć ludzi, którzy opowiedzą mi swoim głosem co tam się wydarzyło, żeby z tych klocków poskładać większą całość. Przez te lata usłyszałam setki historii i to jest ogromny zasób. Bardzo przydała mi się podczas pisania książek umiejętność cięcia i skracania, której nauczyłam się podczas pracy dziennikarskiej oraz nie traktowanie własnego tekstu z przesadną czułością – wyjaśniła gościni rypińskiej biblioteki.

Dla Martyny Bundy bardzo ważna jest duchowość. Szukając do niej drogi trafiła do klasztoru. Pobyt w nim ją wyciszył, pomógł w nauce medytacji, ale też odsunął od Kościoła.

– Moja ciocia na przełomie lat 80. i 90. znalazła takie miesięczne wakacje dla dziewcząt, które myślą o pójściu do klasztoru. Tam się stało coś bardzo dla mnie ważnego. W sensie ludzkim było to złe miejsce. Możemy to nazwać uczeniem pokory, możemy nazwać odczulaniem ciała, ale to była czysta, żywa przemoc. Pamiętam taką sytuację – jakąś ganiającą po piętrach młodą zakonnicę, szlochającą, zrozpaczoną, bo przyniesiono jej znowu nie jej majtki. Mnie ta historia strasznie uderzyła. Przeorysza jej mówiła: „Ty masz się nauczyć, że nic nie jest twoje, masz nosić to co ci dają”. Tego typu sytuacji zdarzyło się tam dużo. Myślę, że klasztory stałyby się fantastycznym miejscem, gdyby byli w nich ludzie po przepracowaniu różnych negatywnych mechanizmów, które mamy jako gatunek. Mamy w sobie przyjemność zadawania przemocy. Ten klasztor był właśnie takim miejscem. Być może dlatego odnalazłam się w buddyzmie. Uważam, że Kościół jest dzisiaj w potwornym kryzysie. Jestem z Kartuz, w których działy się straszne rzeczy. Moi koledzy byli ofiarami księdza pedofila. Dowiedziałam się o tym jako 15-latka i nie miałam pojęcia co z tym zrobić. W Kościele już nie jestem i nie sądzę, żebym w nim kiedykolwiek była. Wybrałam inną drogę, innych nauczycieli – wyznała pisarka.

O tym co przydarzyło się kolegom Martyny Bundy, było głośno kilka lat temu. Wówczas na światło dzienne wypłynął bolesny temat pedofilii w kościele św. Kazimierza w Kartuzach. Molestowany ministrant po wielu latach zdecydował się o tym opowiedzieć, był jednym z bohaterów dokumentu braci Sekielskich.

Tekst i fot. (jd)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Rypin-cry.pl




Reklama
Wróć do