Reklama

Niemcy nie są już dla Polaków ziemią obiecaną

Tygodnik CRY
19/06/2017 09:17

Tomasz Urban jest nauczycielem języka niemieckiego w Zespole Szkół nr 2 w Rypinie oraz dziennikarzem ogólnopolskiego pisma „Piłka Nożna”. W rozmowie z naszym tygodnikiem opowiada o minionym sezonie Bundesligi, roli polskich piłkarzy na niemieckich boiskach i przyszłości Roberta Lewandowskiego

– Jak znalazłeś się w Rypinie?

– Jestem z Podkarpacia. 13 lat temu trafiła się firma, która pośredniczyła przy, nazwijmy to, rozsyłaniu nauczycieli po Polsce. Wówczas nie miałem pracy. Zadzwonili do mnie z pytaniem, czy jestem zainteresowany przyjazdem do Rypina. Dla mnie był to właściwie drugi koniec Polski. Miałem jeden dzień, żeby się zdecydować. Spakowałem się i przyjechałem. Pracowałem przez trzy miesiące, zastępując koleżankę, a od następnego roku uczyłem już na stałe.

– Najpierw była piłka czy język niemiecki?

– Zdecydowanie piłka, choć z czasem te zainteresowania udało mi się połączyć. Od szóstego roku życia trenowałem w Siarce Tarnobrzeg, ale nie zrobiłem kariery, przeszkodziły mi kontuzje. Chciałem pójść na AWF, jednak także ze względów zdrowotnych musiałem odpuścić i wybrałem germanistykę.

– Już w latach 90. Bundesliga była świetnie opakowanym produktem, czego wówczas nie można było powiedzieć np. o polskiej lidze.

– Tak, tym bardziej, że w latach 90., jeśli ktoś interesował się zagraniczną piłką, miał dwie możliwości. Mógł włączyć Rai Uno lub Rai Sport, skoncentrowane na lidze włoskiej, lub oglądać Bundesligę. Ja wybrałem drugą opcję. Obserwowałem skróty kolejek ligowych, programy publicystyczne. Podobało mi się to, że mogę zweryfikować wiedzę, której uczę się w szkole, na lekcjach niemieckiego. Z każdym tygodniem rozumiałem coraz więcej. Bundesliga bardzo pomogła mi w nauce języka.

– Jesteś kibicem konkretnego klubu?

– Nie, chociaż zawsze pociągały mnie drużyny, które musiały sporo wycierpieć, a najmniejszy sukces był dla nich wielkim wydarzeniem. Nie jestem sympatykiem Realu i Barcelony, a i za Bayernem nie przepadam. Moją cicha sympatią jest Borussia Monchengladbach, ale trudno powiedzieć, żebym był ich kibicem. Zawsze starałem się obiektywnie patrzeć na piłkę, nie kierować się sympatiami. Być może dzięki temu dla kogoś moje opinie o Bundeslidze są wartościowe.

– Trudno było dostać się do tygodnika „Piłka Nożna”?

– Nie zabiegałem o to, nie pisałem CV, właściwie wszystko działo się samo. Zaczęło się od założenia konta na Twitterze. Tam publikowałem swoje komentarze, które zauważyli przedstawiciele pisma „Tylko Piłka”. Później współpraca nam się rozeszła, ale z czasem odezwał się Adam Godlewski z „Piłki Nożnej”, który także śledził moje wpisy i zaproponował mi dołączenie do tygodnika. Jestem dumny z tej współpracy, bo to wciąż jeden z najbardziej znaczących tytułów sportowych w kraju.

– Jak w praktyce wygląda ta praca?

– Jest kilku dziennikarzy, którzy specjalizują się w danych ligach. Jest np. Leszek Orłowski od ligi hiszpańskiej, Tomasz Lipiński zajmujący się futbolem włoskim, a moją działką jest piłka niemiecka. W tygodniu mam do napisania dwa teksty: jeden do wydania papierowego, drugi jest publikowany w sieci. Mam wolną rękę, jeśli chodzi o tematy. Czasami podrzucam Adamowi dwa, trzy teksty do wyboru, ale zazwyczaj po prostu wysyłam gotowy artykuł.

– Ile meczów Bundesligi oglądasz podczas weekendowej kolejki?

– Zazwyczaj pięć, sześć spotkań Bundesligi i dwa lub trzy mecze 2. Bundesligi.

– 2. Bundesliga jest lepsza od Ekstraklasy?

– Porównywalna. Uważam, że takie ekipy jak: Stuttgart czy Hannover, walczyłyby o mistrzostwo w Polsce. Ale już Heidenheim czy Erzgebirge Aue nie brylowałoby w naszej lidze.

– Jak dziś w niemieckiej opinii publicznej są postrzegani polscy piłkarze?

– Mamy dobrą markę, a wszystko zmieniło się w momencie, gdy w Dortmundzie pojawiła się trójka: Lewandowski, Piszczek, Błaszczykowski. Duże znaczenie miał też fakt, że wygraliśmy z Niemcami 2:0 w Warszawie, w eliminacjach Euro. To otworzyło naszym sąsiadom oczy, nie traktują nas już jako zaścianek. Ostatnio policzyłem sobie, że w 2001 roku w kadrach klubów Bundesligi było 22 Polaków, wliczając piłkarzy z podwójnym obywatelstwem. Tylko trzy drużyny nie miały Polaka w kadrze. Teraz naszych graczy jest siedmiu, ale to wynika z faktu, że niemiecka liga nie jest już dla Polaków ziemią obiecaną. Nasi radzą sobie już właściwie na każdym poziomie. Niedawno pojawiła się informacja, że Wolfsburg, Leverkusen i Schalke chcą kupić Grzegorza Krychowiaka. Problem jest taki, że żadnego z tych klubów na niego nie stać, bo kwota transferu oscylowałaby wokół 20 mln euro. Bundesliga nie jest już atrakcyjna dla np. Glika czy Zielińskiego, którzy z powodzeniem radzą sobie we Francji i Włoszech.

– Miniony sezon nie przyniósł niespodzianki, jeśli chodzi o mistrza Bundesligi. Bayern wygrał w cuglach, ale już grupa pościgowa prezentowała się interesująco. Wicemistrzem został beniaminek RB Lipsk. To największe pozytywne zaskoczenie?

– Myślę, że większym zaskoczeniem jest jednak postawa Hoffenheim. To niezwykłe, że zespół prowadzony przez 30-lata, który jeszcze w poprzednim sezonie uratował klub przed spadkiem, teraz zajął czwarte miejsce i powalczy o Ligę Mistrzów. Do tego klub gra naprawdę kapitalną piłkę.

– Lipsk i Hoffenheim zagoszczą w czołówce na dłużej?

– Lipsk na pewno tak. Mimo, że zaczynali sezon jako beniaminek, tak naprawdę rozwijają się od kilku lat. To duży projekt, znakomicie zaplanowany. Czuwa nad nim Ralf Rangnick, człowiek, który zbudował od podstaw Hoffenheim. Podoba mi się strategia Lipska. Kupują tylko zawodników do 23 roku życia, mają jasno określoną strukturę płacową. Nikt, póki co, nie zarabia powyżej 3 mln euro za sezon. Poza tym, nie ściągają przypadkowych graczy. Każdy z piłkarzy musi mieć odpowiedni profil, oparty na szybkości i świetnym wyszkoleniu technicznym. Stworzyli sobie doskonałe zaplecze, w postaci austriackiego Salzurga, którego także sponsoruje Red Bull. W ciągu ostatnich lat do Lipska trafiło 16 piłkarzy z Salzburga, klubu, który wygrał młodzieżową Ligę Mistrzów. Mają zatem doskonały inkubator, gwarantujący ciągłą produkcję zawodników na odpowiednim poziomie.

– Fatalny sezon mają za sobą stare firmy: Leverkusen, Schalke i Wolfsburg.

– Tak i te kluby będą miały duży problem. Jeśli raz nie załapiesz się do europejskich pucharów, uciekają ci zawodnicy, ale i duże pieniądze. Później jest trudno nadrobić stracony dystans. Chyba najbardziej zawiedzione może być Schalke. Ten klub ma świetne szkolenie, wychował młodych graczy, takich jak: Goretzka czy Max Meyer, którzy za chwilę odejdą, bo nie będą mogli sprawdzić się na poziomie Ligi Mistrzów.

– Blisko katastrofy był Wolfsburg, który dopiero w barażach obronił Bundesligę. Patrząc bardziej personalnie, zawiodła cię postawa Kuby Błaszczykowskiego w tym sezonie?

– Wolfsburg chciał piłkarza z charakterem, który miałby posłuch w szatni i scaliłby zespół. Jest tam problem z identyfikacją. Ten klub wciąż jest traktowany jako miejsce do zarobienia dobrych pieniędzy i zapracowania na lepszy transfer. Kuba jest znany w Niemczech z lojalności, ale musiał jeszcze udowodnić swoją wartość na boisku. Przychodził do Wolfsburga jako skrzydłowy, ale wydaje mi się, że w klubie dość szybko zauważono, że brakuje mu już dynamiki. W Niemczech obecnie panuje tendencja, żeby na skrzydłach ustawiać „pędziwiatrów”, którzy będą w stanie przeprowadzić szybką kontrę. Nasz reprezentant ma wiele zalet, ale do tego już się na nadaje. Za to na prawej obronie radził sobie dobrze, lepiej niż wskazują na to oceny w niemieckich mediach. Niedawno byłem na meczu Wolfsburga z Herthą w Berlinie i uważam, że był najlepszy na boisku. Zagrał też kapitalne spotkanie z Leverkusen. Ma bardzo dobre wartości defensywne tzn. przechwyty, odbiory itd. Myślę, że na ten moment kariery prawa obrona to dla niego optymalna pozycja.

– Kuba odejdzie z Wolfsburga?

– Wydaje mi się, że tak, ale wciąż bez problemu znajdzie klub na poziomie Bundesligi. Przez kilka lat gry na wysokim poziomie w Borussii wyrobił sobie świetną markę. Trzeba jednak pamiętać, że ostatnie sezony w Fiorentinie i Wolfsburgu nie były już tak udane, zatem po Kubę zgłoszą się raczej kluby z dolnej części tabeli.

– Który klub byłby dla niego odpowiedni?

– Moim zdaniem pasowałby do Hamburga. Po pierwsze dlatego, że mają tam dużo pieniędzy, więc nie muszą patrzeć na to, czy jeszcze na Kubie zarobią. Po drugie, w drużynie są widoczne braki na prawej stronie. Kuba mógłby grać na skrzydle, jako dubler Nicolaia Muellera, lub jako prawo obrońcy i powalczyć z Japończykiem Gotoku Sakaiem. Uważam, że Hamburg skorzystałby nie tylko sportowo, ale i wizerunkowo. Nie zapominajmy, że były kapitan naszej kadry to wciąż piłkarz z dużym nazwiskiem, który spowodowałby zwiększone zainteresowanie klubem.

– Co kilka miesięcy wraca temat transferu Roberta Lewandowskiego do Realu Madryt. Widzisz go w tym klubie?

– Patrząc od strony sportowej, dla Roberta byłoby miejsce w każdym klubie na świecie. Ale trochę śmieszyła mnie ta dyskusja sprzed kilku miesięcy, gdy spekulowano, czy nasz napastnik zdecyduje się na transfer. Prawda jest taka, że z Bayernu odchodzi się, gdy klub tego chce, a nie gdy zamarzy się to piłkarzowi. Rozmawiałem niedawno z Czarkiem Kucharskim, menadżerem Roberta, który raczej śmiał się z tych plotek odnośnie Realu i zapewniał, że Lewandowski jest zadowolony z podpisania nowego kontraktu z Bayernem. Może temat wróci w przyszłości, co może sugerować ostatnia wypowiedź samego piłkarza. Robert był niezadowolony, jak zespół pracował na niego w końcówce sezonu, gdy walczył o koronę króla strzelców. Trochę mnie to zastanowiło, bo to do niego niepodobne, żeby wysyłał tak nieprofesjonalne sygnały w kierunku drużyny. Być może to zwiastun tego, co będzie działo się za rok.
 

Rozmawiał i fot.
Tomasz Błaszkiewicz

Druga część wywiadu za tydzień.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Rypin-cry.pl




Reklama
Wróć do