Reklama

Święta po ogłoszeniu stanu wojennego

Tygodnik CRY
07/01/2019 09:01

Niedzielny poranek 13 grudnia 1981 większości Polaków wydawał się taki jak zwykle. Do czasu włączenia radia i telewizora. Zamiast świątecznych audycji nadawano przemówienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego, ówczesnego premiera, na zmianę z muzyką poważną

Spikerzy przebrani w wojskowe mundury dla podkreślenia powagi sytuacji (tak naprawdę wyglądało to komicznie) z marsową miną informowali, czego rodakom nie wolno. Wyłączono telefony. W miastach ci, którzy wyszli na spacer albo do kościoła, natykali się na czołgi i wozy opancerzone. Aresztowano działaczy NSZZ „Solidarność”, nazywając to eufemistycznie internowaniem. W poniedziałek w wielu fabrykach i zakładach pracy rozpoczęły się zakazane strajki, które szybko pacyfikowano.

16 grudnia w Katowicach ZOMO (Zmilitaryzowane Oddziały Milicji Obywatelskiej – nazywane wówczas bijącym sercem partii) użyło ostrych naboi i zabiło 9 górników podczas dławienia strajku okupacyjnego w kopalni „Wujek”. Ta tragedia wstrząsnęła Polakami, mimo wszystko nie spodziewali się, że po raz kolejny władza mieniąca się ludową zacznie do ludu strzelać.

W takiej atmosferze dezorientacji i niepewności przygotowywano się do świąt. Pod sklepami od szóstej rano (wcześniej nie można było, obowiązywała godzina milicyjna) ustawiały się kolejki po wszystko. Ci, którzy mieli rodziny na wsi i chcieli pojechać po żywność, musieli wystarać się o przepustkę, był zakaz przemieszczania się. Potem drżeli, czy nie zostaną skontrolowani, bo jeśli wieźli mięso, mogli się pożegnać z rąbanką i trafić za kraty, gdyby padło podejrzenie, że są spekulantami (spekulant to osobnik, który kupił taniej i sprzedał drożej, dzisiaj nazywany jest handlowcem).

Przygotowanie wieczerzy wigilijnej i jedzenia na święta wymagało dużego wysiłku całej rodziny. Część stała w kolejkach, część gotowała z tego co udało się „zdobyć”. Wówczas nie kupowano, tylko właśnie zdobywano. Większość podstawowych produktów była na kartki, a i tak ich brakowało, przede wszystkim mięsa i wędlin. O tym, że do kraju płynie statek z pomarańczami i cytrynami, informowała telewizja i gazety, takie to stanowiło wydarzenie. Później trzeba było mieć szczęście, żeby na owoce trafić, jak je „rzucili” do konkretnego sklepu i wyjść tryumfalnie z kilogramem zdobyczy (więcej na osobę nie sprzedawali) po odstaniu kilku godzin w ogonku.

W wigilię w wielu domach do stołu zasiadły niekompletne rodziny. Brakowało tych, którzy byli internowani. Osoby przebywające w dniu ogłoszenia stanu wojennego za granicą nie zawsze miały możliwość powrotu do kraju. Niektórzy zdecydowali się, zostać na zachodzie na stałe. Do domów nie dotarła część żołnierzy zasadniczej służby wojskowej, wtedy obowiązkowej. Przedłużono im powołanie o kilka miesięcy. Inni mieli niecodziennych gości – ukrywających się działaczy „Solidarności”. Prezenty pod choinką były więcej niż skromne. Prawdziwa czekolada, kilka pomarańczy, książki zdobyte spod lady, wyśmiewane dziś ciepłe skarpety stanowiły w tamtym czasie cenne podarunki. 24 grudnia na jedną noc zniesiono godzinę milicyjną, by obywatele mogli pójść na pasterkę. Kościoły pękały w szwach. Szopki bożonarodzeniowe w świątyniach często nawiązywały do aktualnych wydarzeń.
W przeciętnym domu stan wojenny niewiele zmienił. Dalej rozmawiano o polityce, słuchano zagranicznych stacji radiowych nadających po polsku takich jak Radio Wolna Europa, Głos Ameryki, Radio France Internationale i innych, starając się wychwycić jakiekolwiek wiadomości, gdy słabło zagłuszanie. Władza na tyle bała się informacji z wolnego świata, że od lat usiłowała z mniejszym lub większym skutkiem uniemożliwić odbiór tych rozgłośni w Polsce. Mimo, że czas był ponury, rozkwitło życie towarzyskie. W wolnych chwilach, poza staniem w kolejkach, niewiele było do roboty. Pozamykano instytucje kulturalne, telewizja nadawała jakieś starocie na zmianę z propagandą, nie wychodziła prasa poza partyjną Trybuną Ludu i Żołnierzem Wolności, których nie dawało się czytać, tak były nasiąknięte demagogią i manipulacją. Ludzie odwiedzali się nawzajem bez zapowiedzi, telefony nadal nie działały. Gospodarze wyciągali, co mieli z lodówki i barku i toczyły się nocne Polaków rozmowy. Do rana, bo jak się przegapiło godzinę milicyjną, trzeba było zostać.

Czasami urządzano składkowe prywatki zwane obecnie domówkami. Każdy przynosił to co miał do jedzenia albo picia i bawiono się do świtu, przecież nie wychodzi się z imprezy przed dziesiątą. Powszechnie pędzono bimber, za co można było wylądować w więzieniu. Odważni malowali hasła na murach i płotach, drukowali i rozrzucali pierwsze ulotki. W prywatnych mieszkaniach odbywały się spotkania komisji zakładowych „Solidarności”, zastanawiano się co dalej? Pomagano rodzinom osób internowanych. Dużą zasługę w tym miał Kościół. Nadszedł koniec roku i Sylwester spędzany najczęściej w gronie rodzinnym lub wśród znajomych.
Co przyniosą następne lata, było wtedy wielką niewiadomą. Nieliczni wierzyli w upadek tzw. socjalizmu i wyzwolenie się spod dominacji Związku Radzieckiego, a to że ZSRR okaże się kolosem na glinianych nogach i runie tak szybko, wówczas wydawało się nieprawdopodobne.

(jd)
fot. Wikimedia Commons

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Rypin-cry.pl




Reklama
Wróć do