
Siedzibą Muzeum Ziemi Dobrzyńskiej w Rypinie jest przedwojenny budynek komisariatu policji. We wrześniu 1939 roku został zajęty przez Selbstschutz. Utworzono w nim również terenową tymczasową placówkę Gestapo...
Rozpoczęły się aresztowania, tortury oraz mordy na Polakach i Żydach. Tragiczna historia ziemian, nauczycieli, urzędników państwowych, duchowieństwa, którzy byli przede wszystkim na celowniku faszystowskich oprawców została z dużą dokładnością opisana w obszernej pracy zbiorowej „Zbrodnie niemieckie na ziemi dobrzyńskiej w latach 1939-1945” wydanej przez muzeum. Pamięć o tamtych wydarzeniach jest cały czas pielęgnowana przez pracowników instytucji.
Smutna pani w lasku rusinowskim
Muzeum co roku organizuje wspólnie z miastem, parafią, gminą i szkołami uroczystości związane ze zbrodniami Selbstschutzu. Tak też było w 2014 roku w 75. rocznicę tych bestialskich morderstw. Dyrektor zaprosił wolontariuszy do pomocy przy przygotowaniach obchodów w lasku rusinowskim. Nikt się nie zjawił, więc pracownicy sami dekorowali leśną polankę, ustawiali ławki. Zziajani, spoceni, żeby tylko zdążyć na czas.
– Nagle na polanie pojawiła się młoda kobieta. Pędzę do niej, myśląc, że to wolontariuszka i zabieram ją do roboty. Gdy skończyliśmy, podchodzę do niej i proszę, żeby się przedstawiła, bo chciałbym jej podziękować. Ona się cofa, zaczyna płakać drżącą ręką sięga do kieszeni kurtki. Wyciąga małą czerwoną książeczkę „Mordercy z Selbstschutzu” i mówi, że się nazywa...i tu pada nazwisko głównego zbrodniarza z Domu Kaźni. „Jestem wnuczką” – powiedziała i nadal zalewa się łzami. Wyjaśniłem, że nie może siebie winić za zbrodnie przodków. „Ja całe życie w harcerstwie, w oazie, jestem humanistką, a teraz z Internetu dowiedziałam się, że mój dziadek był zbrodniarzem. W rodzinie nikt o tym nie chciał mówić.” – tłumaczyła dalej.
W trakcie uroczystości, które prowadziłem, spoglądałem na ten różnokolorowy tłum gości. Jedni przyszli z obowiązku, inni, żeby na lekcje nie iść. Ona stała w pierwszym szeregu, wśród młodzieży, taka szara, złamana, ze łzami w oczach, nawet niebo nad nią ściemniało. Wtedy chciałem, żeby wszyscy już sobie poszli, żeby została tylko ona, by móc przeżyć te chwile, jak chciała. Tamta uroczystość była tak naprawdę dla niej, dla tej wrażliwej dziewczyny, która w sobie dzielnie rozliczała straszną prawdę o dziadku. Po wszystkim pomogła nam sprzątać. Wróciła z nami do muzeum i została jeszcze wiele godzin rozmawiając z panią Urszulą Forczmańska, która opowiadała jej o czasach, gdy sąsiad mordował sąsiada, o czasach, w których ludziom puściły wszelkie hamulce. Przenocowała w Rypinie i następnego ranka pojawiła się na kontynuacji uroczystości w lasku skrwileńskim, w którym Niemcy również mordowali polskich nauczycieli, ziemian i księży. Na chwilę przed uroczystościami powiedziałem jej, że nazywa się pani Ania i jest stażystką w muzeum. „A czemu?” – spytała. Wyjaśniłem, że Rypinie społeczeństwo wiedząc o jej pochodzeniu przyjęłoby to z mieszanymi uczuciami. W Skrwilnie ludzie jeszcze pamiętają krew przesiąkającą przez piach na leśnych drogach – opowiedział nam Andrzej Szalkowski o dramatycznym epizodzie ze swojej pracy.
– Do dziś utrzymujemy z nią kontakt. Jest bardzo zaangażowana w działania mające na celu wskazanie i ukaranie sprawców. Stała się naszą przyjaciółką – dodał muzealnik
Niesforny biust pani Krysi
W muzeum posępne historie mieszają się z radosnymi. W trakcie edukacji przez zabawę skierowanej nie tylko do dzieci, ale również dorosłych więcej się zapamięta niż z najlepszego wykładu. Taka forma działalności jest udziałem placówki, jak chociażby lekcje rycerskie.
– Mogą w nich uczestniczyć duzi i mali. Ci za mali mają kłopot ze strojami historycznymi, są dla nich nieco przyduże. Duzi z kolei czasami się w nie nie mieszczą. Razu pewnego odwiedziła nas przesympatyczna grupa z Lipna. Rej w niej wodził pan Kazimierz, rosły mężczyzna i jedyny. Resztę kompanii stanowiły panie. Został okrzyknąłem królem Kazimierzem Wielkim, a one były jego giermkami, służkami, całym dworem. Gdy nadszedł czas przywdziewania historycznych strojów otworzyliśmy skrzynię z szatami. Stroje, dobieraliśmy pod względem rozmiarów, ale granatowa piękna suknia wyjątkowo spodobała się pani Krysi. Była to przemiła, uśmiechnięta osoba, drobnej postury, ale z bardzo obfitym biustem. Wpycha się w tę sukienkę, naciąga i gdy już prawie się udało, jej biust zapragnął wolności i nagle wyskoczył górą z dekoltu. Na szczęście bielizna nie pozwoliła mu na całkowitą ucieczkę. Pani Krysia buchnęła śmiechem, a za nią wszyscy pozostali. Od tego czasu ci cudowni ludzie przyjeżdżają do nas regularnie i zapraszają do siebie – wspomina dyrektor.
Przegrany zakład dyrektora
W 2007 roku przy muzeum powstała grupa rycerska. Swoją działalność rozpoczęła ze skromnym jeszcze sprzętem, za to z dużym zapałem.
– Bywało, że do bractwa należało, o dziwo, więcej dziewcząt niż chłopców. Okresowo liczyło ponad 40 osób. Uczyliśmy się różnych rzeczy: szycia, strzelania z łuku, dawnych tańców, tańca z ogniem, garncarstwa, kaletnictwa, rzeźby. Urządzaliśmy biwaki osadzone w historycznych klimatach. Walczyliśmy na miecze i topory. Jeździliśmy na inscenizacje bitew po całej Polsce. Przez bractwo przewinęło się przez te kilkanaście lat ponad 100 osób. Z częścią zaprzyjaźniłem się już chyba na całe życie. Aniela, Anika, Marta, Kamil, Karol, Mikołaj, jeszcze jeden Kamil i jeszcze jeden Karol. Magda i Patrycja. Było tych dam i tych rycerzy mnóstwo.
– Stronię od wszelkich nowinek internetowych: komunikatorów, Naszej Klasy, Facebooka. Telefon był i jest szczytem udogodnień technicznych dla mnie. Młodzież żeby mieć ze mną lepszy kontakt wpadła na pewien pomysł. Podejrzewam, że inicjatorkami były Aniela z Aniką. Podstępnie namówiły mnie na pewien zakład, który przegrałem. Stawką było to, że będę musiał założyć wreszcie konto na Facebooku. Dzisiaj jestem im wdzięczny nie tyle za fecebookowy profil, ile za lata cudownej znajomości i setki wspomnień – opowiedział muzealnik o fortelu dwóch dziewcząt.
W jaki sposób do muzeum trafiły kolekcje obrazów Aleksandra Winnickiego-Radziewicza i Stanisława Poznańskiego, dlaczego Andrzej Szalkowski otwierał jedną z wystaw w ciemnych okularach i co było przyczyną, że się rozebrał (uspokajamy, tylko do pasa) dowiecie się z jednego z następnych numerów „CRY”.
Tekst i fot. (jd)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
nadęte, ale czym...?