
Polska służba zdrowia jest niedofinansowana od zawsze. Tak było w poprzednim ustroju, który cechował się brakiem wszystkiego i tragicznymi warunkami w szpitalach oraz w obecnym, gdzie ciągle brakuje pieniędzy na jej utrzymanie.
Dla przeciętnego zjadacza chleba sposób finansowania opieki medycznej w Polsce jest mało czytelny. Gdy placówka ma nadwykonania to źle, jeśli przeprowadzi za mało zabiegów i operacji też niedobrze. Drugą sprawą jest wycena procedur medycznych. Wiele z nich jest niedoszacowanych i realizując je, szpital generuje straty. Sytuacji nie pomagają polscy obywatele, zapadając na mało opłacalne choroby i nie w takiej ilości, by się wstrzelić we właściwą ich liczbę. To tylko wierzchołek góry lodowej leczniczej paranoi w naszym kraju.
Armia urzędników liczy ile komu i za co się należy tyle, że z próżnego i Salomon nie naleje. Wydatki na służbę zdrowia wprawdzie rosną, a mimo tego długi się zwiększają. Brakuje doktorów, szczególnie w małych ośrodkach, takich jak na przykład Rypin. Gdy w 2017 roku posłanka Lidia Gądek ostrzegała z sejmowej trybuny, że młodzi lekarze mogą wyjechać z kraju (w trakcie protestów rezydentów, nisko opłacanych i pracujących ponad siły) odpowiedziała jej, również posłanka, Józefa Hrynkiewicz: „Niech jadą”. No i pojechali.
Wykształceni z naszych podatków (około 1 mln zł kosztują studia medyczne jednej osoby – red.), znający języki, pracują za wysokie stawki w Skandynawii, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji. Czas Judymów już dawno się skończył, medycy chcą zarabiać bardzo dobrze, podobnie jak ich koleżanki i koledzy na świecie. We wrześniu 2019 roku premier Morawiecki przyznał, że w ciągu ostatnich 20 lat wyjechało z Polski ponad 20 tysięcy lekarzy. Między innymi przez to ustawiają się długie kolejki do specjalistów, niektóre dziedziny medycyny niemal nie istnieją, jak chociażby psychiatria dziecięca (mamy mało chwalebne II miejsce w Europie, jeśli chodzi o samobójstwa nieletnich) czy geriatria. Średnia wieku lekarzy w Polsce wynosi 52 lata, specjalisty 54. Prawie 20% medyków jest w wieku emerytalnym. Kto będzie nas leczył za 10-15 lat?
W poniedziałek 3 lutego w sali narad miejskiego urzędu odbyło się spotkanie poświęcone aktualnej i przyszłej sytuacji rypińskiego szpitala. Przybyli na nie przedstawiciele społecznej rady placówki, były już dyrektor Roman Wasilewski (zrezygnował z tej funkcji po trochę więcej niż roku – red.), zastępczyni dyrektora ds. ekonomiczno-finansowych Anna Wilkanowska, starosta Jarosław Sochacki, burmistrz Paweł Grzybowski oraz pracownicy szpitala, przede wszystkim zagrożonego zamknięciem oddziału położniczo-noworodkowego.
– Staramy się robić, co możemy dla ratowania szpitala. Przekazaliśmy 2 mln zł, poręczyliśmy kredyt, ale to nie pomogło, szpital nadal przynosi straty – wyjaśnił na początku spotkania starosta Jarosław Sochacki.
Szczegółowo aktualną finansową sytuację placówki omówiła Anna Wilkanowska. Z jej słów wynika, że dług wynosi ponad 8 mln zł i się powiększa. Brak płynności finansowej spowodował rezygnację z pracy trzech chirurgów, lekarze żądają bardzo wysokich stawek, co zwiększa zadłużenie. Jedna z pracowniczek zaproponowała, by pensje medyków ograniczyć.
– Sądzi pani, że pan dyrektor i pani dyrektor nie przeprowadzili rozmów z lekarzami? W dobie, kiedy szpitale sobie ich wyrywają za olbrzymie stawki, nie mówmy, że komukolwiek obetniemy złotówkę, bo to jest nierealne. Albo płacimy tak jak płacimy dzisiaj, albo nie mamy lekarzy w ogóle – odpowiedział burmistrz.
1 marca planowane jest zamknięcie oddziału położniczo-noworodkowego z powodu wysokich kosztów utrzymania.
– Oddział położniczy, mówiąc kolokwialnie, zarabia na urodzeniach. Ich ilość przekłada się na przychody. W 2019 roku przyszło na świat 249 dzieci, to za mało, by go utrzymywać w dotychczasowym kształcie. Niskie oszacowanie procedury przez Narodowy Fundusz Zdrowia, na co my nie mamy wpływu, wymaga natychmiastowej korekty. Mówi się o tym od 5 lat i nic się nie zmienia – tłumaczyła Anna Wilkanowska.
Po to, by nie zamykać oddziału, powinno się w nim rodzić przynajmniej 400 dzieci rocznie. Wówczas straty byłyby znacznie mniejsze i można by było go utrzymać. W styczniu przyszło na świat w nim zaledwie 12 maluchów. Teraz wszystko w rękach przyszłych mam. Decydując się w lutym na poród w Rypinie, możecie wstrzymać zamknięcie oddziału. Czeka na was wykwalifikowany personel, wyremontowane i dobrze wyposażone sale. Jeśli macie ciężarne koleżanki w innych powiatach, zaproście je Rypina. Od miasta otrzymacie dla swoich nowo narodzonych pociech śliczne poduszeczki i kocyki, a przede wszystkim uratujecie, tak potrzebny młodym kobietom, oddział.
Tekst i fot. (jd)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie