Reklama

Skarb ze Skrwilna

Tygodnik CRY
17/09/2015 12:56

Sensacyjna sprawa „złotego pociągu” z Wałbrzycha rozpala wyobraźnię chyba wszystkich rodaków. Tymczasem wielkie, bajeczne skarby schowane są w ziemi, w zapomnianych piwnicach, studniach, pod korzeniami wiekowych drzew. Trzeba tylko po nie sięgnąć...

Samo szczęście nie wystarczy – wartościowe odkrycia poprzedza zazwyczaj  żmudna, wręcz benedyktyńska praca dochodzeniowa. Nie wystarczy kupić wykrywacz metali, po czym „puścić się” z nim na najbliższe pole, by znaleźć skarb. Już pomijam fakt, że bieganie z detektorem, choć zdrowe, jest jednak obwarowane przepisami prawa, a gdy tak zrobimy w miejscach uznanych za obiekty historyczno-archeologiczne (np. tereny grodzisk, wykopalisk), wówczas możemy popaść w całkiem spory konflikt z Temidą. Takie poszukiwania bez solidnego przygotowania są zwyczajną stratą czasu. Wytrawni poszukiwacze skarbów są zazwyczaj całkiem nieźle wyposażeni w wiedzę historyczną, nieraz całymi latami czy miesiącami odtwarzają trasy przemarszów wojsk, miejsca bitew, przekopują tony akt, słuchają lokalnych legend, opowieści, ba! – czasem nawet podpatrują, z jakich naczyń miejscowi karmią swoje zwierzęta, albo co wala się po ich gospodarstwie!
Wróćmy jednak do pojęcia „skarb”. Dla jednych jest to złoto czy biżuteria, obojętnie w jakiej postaci, zaś dla innych pamiątka narodowa albo ciekawy zabytek historii, który czasem wykonany z jakiegoś podłego materiału ma wartość i znaczenie kulturowo-historyczne większe niż wór złotych blaszek. Bywa tak – choć rzadko – że jedno z drugim (kruszec i znaczenie historyczne) się łączą, a wówczas mamy do czynienia z wielkim skarbem. Tak właśnie zdarzyło się w Skrwilnie i, jak dotąd, żadne inne znalezisko w promieniu 100 kilometrów od Rypina go nie przebiło.
Prawdziwy skarb
Skrwilno leży wśród wzgórz, lasów i jezior pojezierza chełmińsko-dobrzyńskiego. Powietrze tu czyste, zaś lasy kipią niezwykłej urody florą i fauną, jakiej już niewiele można zobaczyć gdzie indziej. Sama wieś opromieniona jest sławą dawnych jarmarków konnych oraz tym, że w tutejszym lesie zwanym Rak hitlerowcy popełnili potworną zbrodnię na Polakach.
Lecz mnie co innego tu przyciąga i powoduje, że gdy tylko nadarza się okazja zaglądam do Skrwilna z przyjemnością. Oto za sporym kościołem, o eklektycznej architekturze oraz przepięknym neogotyckim wystroju wnętrza, znajduje się stary cmentarz, na którym po pracowitym życiu, w ciszy i spokoju śpią snem wiecznym dawni mieszkańcy Skrwilna. Jest wśród nich wnuczka kompozytora naszego hymnu narodowego Joanna Wybicka, są powstańcy styczniowi, przedstawiciele okolicznej szlachty, jednak dla mnie najważniejsze są tu… białe kamienne anioły. To zjawiskowej urody, absolutne arcydzieło włoskiej sztuki rzeźbiarskiej, wykute w karraryjskim marmurze z taką wirtuozerią i uczuciem, że nawet średnio wrażliwy na piękno człowiek musi przyznać, że Bóg istnieje, skoro daje artystom tak nadzwyczajne umiejętności! Aby coś równie zachwycającego zobaczyć, należy odbyć pielgrzymkę do Włoch, do renesansowych sanktuariów sztuki! Ale do rzeczy.
Było to 27 maja 1961 roku, w trzecim dniu prac wykopaliskowych na wczesnośredniowiecznym grodzisku położonym tuż przy wsi. Toruńscy archeolodzy kierowani przez profesor Jadwigę Chudziakową byli już trochę znużeni całodzienną pracą, tym bardziej, że do tej pory nie natrafiono na nic nadzwyczajnego – ot, parę archeologicznych drobiazgów. Nagle jeden z pracowników tryumfalnie ogłosił, iż właśnie odsłonił „jakieś żelastwo” – prawdopodobnie fragment okucia skrzyni. Wiadomość jeszcze nikomu nie podniosła ciśnienia, bo na głębokości ledwie 50 centymetrów od powierzchni mógł to być zwyczajny współczesny śmieć, na jakie niestety nader często można się natknąć w pobliżu siedzib ludzkich. Profesor Chudziakowa poleciła ostrożnie podkopać owo „żelastwo”, gdy wtem pod szpachlą pojawiły się najpierw wyraźne, choć już tylko ślady drewnianych klepek, a potem pod nimi błysnęło… ZŁOTO! Prawdziwy skarb jak z sennych marzeń! Ponad dwa kilogramy precjozów z czystego złota i ponad 5 kilogramów wyrobów ze srebra, zaś do tego diamenty, rubiny, szafiry, turkusy, szmaragdy, sznury pereł, w sumie: cztery bransolety, sześć łańcuchów, w tym jeden kameryzowany (ozdobiony, wysadzany drogimi kamieniami), dwa fragmenty łańcuchów, z których jeden zdobiony emalią, cztery pierścienie, zawieszenie z syreną, 16 guzów do żupana trzech typów, z czego dwa zespoły kameryzowane, pas oraz 51 pereł stanowiących być może niegdyś naszyjnik. Wśród sreber stołowych, ze względu na niezwykłą urodę, wyróżnić trzeba: augsburskie lavabo (misa z dzbanem – nalewką do umywania rąk), kufel, dwie pary świeczników (tuleje do świec były odkręcone i schowane w podstawach), nożyce do knotów świec oraz 12 łyżek.
Rzecz jasna, znalezisko zszokowało całą ekipę, bo już po pierwszych wydobytych przedmiotach było wiadomo, że jeżeli nie jest największym, to na pewno jednym z najcenniejszych znalezionych skarbów w Polsce.
Profesor odsłania historię
Po oczyszczeniu i konserwatorskim zabezpieczeniu wszystkich elementów zespołu zabytków poproszono znakomitego profesora toruńskiego uniwersytetu Janusza Bieniaka (mediewista specjalizujący się w tematyce dotyczącej historii Polski średniowiecznej oraz nauk pomocniczych historii, m.in. genealogii, heraldyki, dyplomatyki i źródłoznawstwa) o próbę zidentyfikowania przedmiotów i dojścia do wyjaśnienia zagadki – skąd się wzięły w skrwileńskim dole. Profesor, uważnie oglądając każdy centymetr składników skarbu, odnalazł na nich inicjały i dwa herby: Rogala oraz Prawdzic. „Przyłożył to” do posiadanej wiedzy heraldyczno-genealogiczno-historycznej i w ten prosty sposób (wyłącznie dla niego, bo to lata pracy, nabyta niebotyczna wiedza) ustalił dawnych właścicieli. Dzięki herbom na łyżkach, a także po inicjałach udało się stwierdzić, że właścicielem skarbu był podczaszy płocki Stanisław, o bardzo mile brzmiącym nazwisku – Piwo, szlachcic z ziemi dobrzyńskiej, herbu Prawdzic. Część przedmiotów miała sygnatury wskazujące, że stanowiły własność jego żony Zofii Magdaleny, córki Jana Loki, herbu Rogala, starosty borzechowskiego.
Właśnie owe oznaczenia rodowe wprost zachwyciły znawców polskiej historii, ponieważ skarb stał się jednocześnie cennym materiałem naukowym, ukazującym zamożność średniej szlachty Rzeczypospolitej w połowie XVII wieku. Profesor Bieniak bez wahania wiąże zakopanie skarbu ze szwedzkim najazdem za czasów Jana Kazimierza.
Dzieła mistrza z Brodnicy
Na krawędzi podstawy srebrnych lichtarzy, obok gmerku złotnika (jak dwie zetknięte duże litery „C”, lewa w lustrzanym odbiciu, przecięte w połowie wysokości prostą kreską) odkryto cechę miejską Brodnicy (ryt dłoni). To samo widniało na srebrnym, pozłacanym kuflu oraz łyżce. Nie było żadnych wątpliwości, część precjozów została wykonana w XVII-wiecznym brodnickim warsztacie złotniczym!
Czy wiemy przez kogo? Trochę tak, a trochę nie. W drugiej ćwierci XVII wieku powstał samodzielny cech rzemieślniczy brodnickich złotników (starszym cechu w 1635 był Martin Hubrich). Zdaniem historyka Edyty Osiak miał on nawet swój własny ołtarz w kościele farnym. Ponieważ prawo Prus Królewskich nakazywało złotnikom znakowanie swoich wyrobów, to brodniccy jako znak puncy (narzędzie do nabijania znaku) mieli herb miasta (tu – prawą dłoń w owalu), a do tego umieszczali też swoje indywidualne znaki lub inicjały, czy wręcz napisy. Do dzisiejszych czasów niewiele się tych brodnickich wyrobów zachowało, stąd skrwileńskie znalezisko ma znaczenie absolutnie wyjątkowe.
Niestety, mimo wysiłków wiedza o brodnickich złotnikach wciąż nie jest imponująca. Najsłynniejszym z nich był Johan Christoph Krell, którego w roku 1651 wybrano burmistrzem miasta, ale w skrwileńskim zbiorze nie ma jego dzieł (swoje sygnował literką „K”). Są tam tylko wyroby jednego brodnickiego złotnika; na razie bezimiennego, tajemniczego mistrza o dziwnym gmerku (opisany wyżej), który w skarbie jest reprezentowany przez pozłacany kufel, parę srebrnych lichtarzy i srebrną łyżkę. Edyta Osiak też jest bezradna, choć w swojej książce o brodnickich warsztatach złotniczych spekuluje, że może to być Martin Hubrich. Uzasadnia to tym, że skoro te przedmioty datowane są na drugą część XVII wieku, to wówczas najaktywniejsi byli dwaj złotnicy: Krell i właśnie Hubrich. Pewności oczywiście nie ma. To samo signum (jak dwie zetknięte litery C, lewa w lustrzanym odbiciu, przecięte w połowie wysokości prostą kreską) znamy jeszcze tylko z dwóch wyrobów: monstrancji w Czarnowie oraz krzyża relikwiarzowego w Szynwałdzie. Wypada tu zaznaczyć, iż dzieła jeszcze nierozszyfrowanego mistrza zawarte w znalezisku ze Skrwilna są jedynymi znanymi wyrobami XVII-wiecznych złotników brodnickich przeznaczonymi do użytku świeckich. Po prostu wchodziły w skład zastawy stołowej, chyba jednak dość zamożnego szlachcica z ziemi dobrzyńskiej.
Na toruńskiej wystawie
Dość regularnie odwiedzam skrwileński skarb, który można oglądać na wystawie stałej w toruńskim ratuszu. Przeznaczono dla niego specjalne, dość mroczne pomieszczenie, odpowiadające popularnemu wyobrażeniu skarbca, gdzie precjoza prezentują się znakomicie. Staję czasem przy gablocie z pozłacanym kuflem i zastanawiam się – jakież to miody, jakież to wina, jakież alasze z niego wychylano. Boć nie uwierzę, iż wielmożny pan Stasiu piwo pił z niego jeno piwo, o nie!
Piotr Grążawski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Rypin-cry.pl




Reklama
Wróć do