
Muzeum Ziemi Dobrzyńskie w Rypinie zaprosiło swoich wielbicieli na pranie do młynarzowej, żony Zygmunta. Kto chciał, mógł kobiecie pomagać, a kto nie chciał, miał możliwość skorzystania z innych atrakcji.
Żyjemy w tych szczęśliwych czasach, w których pranie to żadna fatyga, ale kiedyś był to wysiłek spoczywający na barkach kobiet. Mężczyźni najwyżej wodę z rzeki, potoku, czy studni przynieśli.
W sobotę 18 maja na płotach i sznurach suszyła się garderoba przodków, w gablocie pod namiotem można było obejrzeć żelazka z duszą, szare mydła, niektóre pamiętające czasy wczesnej komuny. Ustawiono również sprzęty ułatwiające ongiś pranie. Ich działanie demonstrowały panie z Wioski Mydlarskiej w Fiałkach koło Górzna. Chętni mogli spróbować prania na tarze oraz przy pomocy innych urządzeń, bliżej współczesnym nieznanych.
– Pranie na wsi odbywało się po sianokosach. Chodziło tutaj o najdłuższe dni w roku. O czwartej już robiło się jasno i można było za pranie się zabierać. Poza tym wszystko szybko schło. Pościele i obrusy bielono, wykorzystując słońce. O świcie rozkładano je na trawie, gdy jeszcze była rosa, a w ciągu dnia podlewano konewkami, żeby ciągle były pęcherzyki wody, które działały jak soczewka i dzięki temu słońce je wybielało – opowiadała Agnieszka Wszołek-Hila z Wioski Mydlarskiej, po czym przeszła do demonstrowania zasad działania niegdysiejszych urządzeń pralniczych.
– Tutaj są trzy podstawowe pralki: tara, gdzie silnikiem była kobieta. Następna to pralka kolebkowa drewniana, która ma dwie tary i najczęściej duże sztuki bielizny były pomiędzy nimi przeciągane. Ostatnia, najbardziej niepozorna, to pralka dzwon. Najlepsza, bo można było w dużej balii wyprać bardzo dużo rzeczy naraz. Tylko jeden był mały problem. Do tej pralki trzeba było dysponować co najmniej piątką dzieci. One wtedy stawały w rzędzie, każde z nich po 100 razy zadzwoniło i mama mogła płukać i bielić. Wiele dawnych narzędzi miało w zestawie dzieci. Uważam, że wynalezienie prądu spowodowało, że dzieci jest coraz mniej, bo nie mają co robić. Żywi się je za darmo. Zatoczymy teraz krąg, gdy będziemy raz w tygodniu kupować prąd, gdyż na więcej nie będzie nas stać. Wtedy podniesie nam się poziom dzietności. Miały nasze babki rację, że to diabeł wcielony ten prąd, bo ogon ma czyli kabel. Jednym słowem pranie ręczne jest dzieciodajne – tłumaczyła pani Agnieszka.
Nasze babki z tym prądem miały dużo racji, a diabeł zwał się towarzysz Lenin. Ów bolszewicki wódz rzekł, że „komunizm to władza radziecka plus elektryfikacja”. Na szczęście diabeł straszy obecnie swoim truchłem na Placu Czerwonym, a w sprawie elektryczności na szczęście się mylił.
Imprezę pod młynem Zygmunta prowadził dyrektor muzeum Andrzej Szalkowski. Dzieci miały możliwość stworzenia autorskich mydełek podczas warsztatów. Zgłodniałym regionalne przysmaki serwowały panie z Koła Gospodyń Wiejskich Dzikowianki z Dzikowa. Tuż przed zapadnięciem zmroku uczestnicy wydarzenia wyruszyli na zwiedzanie Rypina.
Tekst i fot. (jd)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie